Okres grzewczy rozpoczął się na maxa. Szybką i prostą formą na doprowadzenie ciepła do wnętrza jest zasilany prądem kaloryfer. Wytwórcy ścigają się w propozycjach swego wyrobu i głoszą nieprawdopodobne slogany reklamowe. No cóż fundamentalnych praw nauk ścisłych nie da się zmienić. Dla zobrazowania posłużmy się obrazem: Dwa pomieszczenia o identycznej wielkości, wybudowane z takich samych materiałów. Różnią się jedynie oknem, a dokładnie jego konstrukcją. Jedno jest nowe z potrójnych tafli, drugie starego typu, rozszczelnione obramowania z jedną taflą szkła. W obydwu pomieszczeniach włączamy kaloryfery elektryczne o tej samej mocy. Nastawiamy termoregulatory na 20 stopni. Temperatura zewnętrzna jest ustabilizowana i wynosi 7 stopni. Notujemy odczyty z dwóch liczników energii. Po okresie 12 godzin spisujemy wskazania na liczniku. Czy oba pomieszczenia wykorzystały tyle samo energii? Mianowicie nie. Pomieszczenie z nieszczelnym okienkiem, w skutek sporych strat energii cieplnej, wykorzystało więcej prądu. Jaki z tego wyłania się morał? Celem kaloryfera jest doprowadzić do pomieszczenia tyle energii cieplnej aby zrekompensować istniejące w nim straty ogrzewania i utrzymać oczekiwaną temperaturę. I będzie on tak długo działał aż uzyska oczekiwane nastawienia. Jedynie my możemy wpłynąć na wartość wydatków za energię elektryczną. W jaki sposób? Na pewno nie nabywając kaloryfer z hasłem energooszczędny! Tylko my, by taniej zapłacić za energię elektryczną możemy:zadbać o najlepszą izolację dla lokalu, zagwarantować swobodną cyrkulację ogrzewanego powietrza wokół piecyka, nie odświeżać lokum przy załączonych kaloryferach, instalować grzejniki z termoregulatorem, zmniejszać ustawienie temperatury, kiedy jest taka sposobność, o kilka stopni nastawę – zastosować termostaty programowalne.Te, na pozór banalne zabiegi umożliwią nam zaoszczędzić na opłatach za prąd. To też nie dajmy się nierealnym pokusom, że nabędziemy piecyk energooszczędny, potem możemy się niemile zaskoczyć przy odebraniu faktury za prąd.